sobota, 25 czerwca 2016
czwartek, 23 czerwca 2016
Happy B-Day!
To już dziś! Świętujemy!
I objadamy się tortem i nie liczymy dziś kalorii! :)
Rok temu Tomiś postanowił zrobić niespodziankę na Dzień Ojca i koniecznie pojawić po drugiej stronie maminego brzucha! Kto by pomyślał, że to tak szybko zleci!
Tatusiowi życzymy samych wspaniałych chwil spędzany z nami :* Bo bez niego nie dalibyśmy z Tomkiem rady :*
Dziś nawet obudziłam się o 6;40 jak wtedy, gdy odeszły mi wody :D A Tomek o tej porze pojęczał i przewrócił się na drugi bok. I to by się zgadzało - zrobił dziurkę w baloniku i stwierdził, że się jeszcze kimnie - bo za chiny potem nie chciał wyjść :P
Dobrego dnia bąbelki!
czwartek, 16 czerwca 2016
Holidays!
Uwaga! Poniższy post obfituje w zdjęcia. Najczęściej są to zdjęcia jednego i tego samego dziecka w różnych konfiguracjach i położeniu, różniące się nieznacznie miną lub tez nie różnią się niczym prócz tła. Jeśli nie potrafisz tego znieść naciśnij krzyżyk na czerwonym guziku w prawym rogu ekranu. Albo lepiej napisz coś miłego, mimo, że zdjęcia mogą być jednakowe :]
Powodzenia!
Z perspektywy czasu patrząc - nie dowierzam. Udało się! Ze stresem przed i stresem w trakcie. Nic się nie stało i udało się! Wyjechaliśmy z miejsca zamieszkania naszego całe 500/600 kilometrów na północ. Dzień Matki był świętowany podczas krzątaniny i pakowania toreb podróżnych (kurde, walizki to chyba super sprawa...). Tomek z tej okazji nadal mówił "tata". I bebla tak do dziś. Pff... Jednakowoż udało mi się spakować przed 21 - tomkowe ciuchy zabrane prawie wszystkie, na syberyjskie mrozy też. Po tym lekkim poślizgu (bo miał być zapakowany już o 18...;P) dalszy plan przebiegał bez zakłóceń - pobudka o 3 w nocy, butla dla Tomka, zabranie bagażu podręcznego, w tym dziecka i można ruszać. Udało nam się wyjechać punktualnie o 4. Nam dzieciatym! A i tak musieliśmy czekać na mniej dzieciatych, chociaż zmieścili się w kwadransie studenckim ;) W między czasie dziecko nam się lekko wyspało (i od tego się wszystko zaczęło, ale o tym później).
Tomisław podróż znosił bardzo dzielnie i szczęśliwie - nie kazano mu jeść zbyt często. Dziecko zadowolone było. Matka mniej. Cały pobyt jednak poza domem odbył się pod znakiem słoiczków i kaszki, więc w miarę jadł, choć i tak jęczałam, że jeść nie chce. Bo papki są dobre.
Siemiany mają to do siebie, że można tam robić nic przez cały dzień, chodzić w piżamie albo i majtkach też przez cały dzień. Ewentualnie, jak już zachce się ruszyć dupę, można iść na spacer do wsi, lasu, pojeździć na rowerach, bo piękne tereny są, wykąpać się w zielonym jeziorze albo wyjechać samochodem zwiedzać Warmię i Mazury - tylko najpierw wydostań się do "cywilizacji" 20km przez las.
No to poszliśmy. Najpierw do jednej z 3 knajp we wsi, która liczy może 50 domów. Refleksja taka, że zacznę zbijać złoty interes na gofrach.
Drogi powrotnej nie fotografowałam, bo lecieliśmy w deszczu.
Drugie podejście do spaceru również było deszczowe. W las poszliśmy, choć w lesie mieszkaliśmy. Much było miljon, komarów 5. Doszliśmy do Grubej Sosny, strzeliliśmy po zdjęciu, przeszliśmy 5 metrów dalej i się zaczęło. Pranie zrobione na sobie każdy miał.
Sąsiedzi śmiali się, że mamy im mówić kiedy wychodzimy na spacer - nie będą wtedy rozpalać ogniska, bo im mija się to z celem.
Kolejne dni przyniosły nam wizytę w Szymbarku, Iławie, Ostródzie i Malborku.
Zrobiliśmy łikendowy wypad nad morze nasze piękne polskie, przelecieliśmy przez Sopot i Gdańsk, poleniliśmy się na jantarskiej plaży.
Tata Tito znalazł "krótszą drogę na plażę" w Jantarze. Może i była ona krótsza, plaża bardziej pusta, jednak nikt nie przewidział tego, że z wózkiem przez piaszczysty las, pod wielką górę będzie ciężko. Efektem wędrówki były 7 poty wlewane przez ojca, rzucane soczyste słowa na wiatr oraz bolące od noszenia dziecka ręce matki. No aleee dotarliśmy! Tomisław najciekawszą i najlżejszą ostatnią prostą przespał. Mogliśmy wejść do ciepłej (!) wody i przez chwilę się poopalać.
Ciekawostka taka - zasięg 4 sieci nie działał, wiecie? A u pomarańczowego operatora było się po pas w wodzie i można było konwersować. ;)
Dziecko się obudziło i od początku coś mu nie pasowało. Miałam nadzieję na piękne zdjęcia na tle morza, jednak Tomiś stwierdził, że koniecznie jest nie w humorze i musi się bać. Nawet za parawanem mu nie odpowiadało. Zdjęć więc mam tyle co kot napłakał i w dodatku jeszcze nie takie, jakich bym sobie życzyła. No i szybko musieliśmy się jednak zebrać. I tak jest do dziś, beksa się z niego jakaś mała robi. Uważajcie na słowa, kto się do niego zbliża, bo grozić to może nagłą zmianą humoru.
Sopot i Gdańsk zaliczyliśmy na raz-dwa. Spacer po molo zaliczony i - uwaga - Tomcio morza się już nie bał, natomiast ze smakiem zjadł deserek. W Gdańsku szybki spacer po rynku i obiad dla małego (jod chyba działa cuda, musimy się tam przeprowadzić). No i grzechem byłoby nie skorzystać z wizyty na Westerplatte. Jeśli chodzi o Tomasza to najlepszą frajdę miało dziecko z rwania brody tacie. Tata po przyjeździe do domu brodę zgolił.
Powodzenia!
Z perspektywy czasu patrząc - nie dowierzam. Udało się! Ze stresem przed i stresem w trakcie. Nic się nie stało i udało się! Wyjechaliśmy z miejsca zamieszkania naszego całe 500/600 kilometrów na północ. Dzień Matki był świętowany podczas krzątaniny i pakowania toreb podróżnych (kurde, walizki to chyba super sprawa...). Tomek z tej okazji nadal mówił "tata". I bebla tak do dziś. Pff... Jednakowoż udało mi się spakować przed 21 - tomkowe ciuchy zabrane prawie wszystkie, na syberyjskie mrozy też. Po tym lekkim poślizgu (bo miał być zapakowany już o 18...;P) dalszy plan przebiegał bez zakłóceń - pobudka o 3 w nocy, butla dla Tomka, zabranie bagażu podręcznego, w tym dziecka i można ruszać. Udało nam się wyjechać punktualnie o 4. Nam dzieciatym! A i tak musieliśmy czekać na mniej dzieciatych, chociaż zmieścili się w kwadransie studenckim ;) W między czasie dziecko nam się lekko wyspało (i od tego się wszystko zaczęło, ale o tym później).
Mieliśmy krótki postój na A1. Szybka kawa, szybka pielucha i w drogę. Zaspana troszkę byłam, gdy wjeżdżaliśmy na MOP i w pierwszej chwili po szybkim rozejrzeniu się po okolicy stwierdziłam "hm, ciekawe po co ktoś rozłożył tu namioty, suszą je/wietrzą czy co?".
No nie. Suszone to było pranie - wszędzie. Płotek z placu zabaw, drzewka, krzewy. Pranie prane na miejscu, czyli na postoju autostradowym.
Poczułam się jak w jakimś obozowisku dla uchodźców. Oto Romowie pędzili na festiwal do Ciechocinka. Dorobek życia lub ułamek tegoż dorobku przewożony w samochodach pokroju bmw i audi. Wcale nie starych. Sama bym się przeprosiła z marką bety i se taką pojeździła.
Małe dzieci. Brud i syf, pourywane klamki w toaletach. Tomka przebrałam w aucie.
Jak już pisałam na fb, nie jestem rasistką i staram się nie ulegać stereotypom. No ale ręce opadają. Sprzątaczka miała pełne ręce roboty, a konserwator opowiadał, że w zeszłym roku zrobili ognisko na środku chodnika. Oczywiście puzzli po miłym wieczorze za sobą nie posprzątali i następnego dnia odjechali, zostawiając cały syf.
A policja się nawet nie śmiała pokazać.
Jako, iż jęczałam pół drogi, że mi niedobrze, dalej pojechałam ja. O! Chciał mnie Tito po autostradzie zmienić, ale była to krótka zmiana i do Iławy i Siemian jechałam już cały czas za kółkiem. Wtedy mi się dobrze mężowską beemką jeździ :)
![]() |
Co Ty zdjęcie robisz?! Pogieło Cieee? (moje pierwsze selfiii;) |
Siemiany mają to do siebie, że można tam robić nic przez cały dzień, chodzić w piżamie albo i majtkach też przez cały dzień. Ewentualnie, jak już zachce się ruszyć dupę, można iść na spacer do wsi, lasu, pojeździć na rowerach, bo piękne tereny są, wykąpać się w zielonym jeziorze albo wyjechać samochodem zwiedzać Warmię i Mazury - tylko najpierw wydostań się do "cywilizacji" 20km przez las.
No to poszliśmy. Najpierw do jednej z 3 knajp we wsi, która liczy może 50 domów. Refleksja taka, że zacznę zbijać złoty interes na gofrach.
Drogi powrotnej nie fotografowałam, bo lecieliśmy w deszczu.
Drugie podejście do spaceru również było deszczowe. W las poszliśmy, choć w lesie mieszkaliśmy. Much było miljon, komarów 5. Doszliśmy do Grubej Sosny, strzeliliśmy po zdjęciu, przeszliśmy 5 metrów dalej i się zaczęło. Pranie zrobione na sobie każdy miał.
prezentujemy tutaj bardzo brzydkie zachowanie wtargnięcia na ogrodzony teren pomnika przyrody |
ostatnia scena przed armagedonem |
Kolejne dni przyniosły nam wizytę w Szymbarku, Iławie, Ostródzie i Malborku.
Zrobiliśmy łikendowy wypad nad morze nasze piękne polskie, przelecieliśmy przez Sopot i Gdańsk, poleniliśmy się na jantarskiej plaży.
Tata Tito znalazł "krótszą drogę na plażę" w Jantarze. Może i była ona krótsza, plaża bardziej pusta, jednak nikt nie przewidział tego, że z wózkiem przez piaszczysty las, pod wielką górę będzie ciężko. Efektem wędrówki były 7 poty wlewane przez ojca, rzucane soczyste słowa na wiatr oraz bolące od noszenia dziecka ręce matki. No aleee dotarliśmy! Tomisław najciekawszą i najlżejszą ostatnią prostą przespał. Mogliśmy wejść do ciepłej (!) wody i przez chwilę się poopalać.
Ciekawostka taka - zasięg 4 sieci nie działał, wiecie? A u pomarańczowego operatora było się po pas w wodzie i można było konwersować. ;)
Dziecko się obudziło i od początku coś mu nie pasowało. Miałam nadzieję na piękne zdjęcia na tle morza, jednak Tomiś stwierdził, że koniecznie jest nie w humorze i musi się bać. Nawet za parawanem mu nie odpowiadało. Zdjęć więc mam tyle co kot napłakał i w dodatku jeszcze nie takie, jakich bym sobie życzyła. No i szybko musieliśmy się jednak zebrać. I tak jest do dziś, beksa się z niego jakaś mała robi. Uważajcie na słowa, kto się do niego zbliża, bo grozić to może nagłą zmianą humoru.
Sopot i Gdańsk zaliczyliśmy na raz-dwa. Spacer po molo zaliczony i - uwaga - Tomcio morza się już nie bał, natomiast ze smakiem zjadł deserek. W Gdańsku szybki spacer po rynku i obiad dla małego (jod chyba działa cuda, musimy się tam przeprowadzić). No i grzechem byłoby nie skorzystać z wizyty na Westerplatte. Jeśli chodzi o Tomasza to najlepszą frajdę miało dziecko z rwania brody tacie. Tata po przyjeździe do domu brodę zgolił.
przeprawa promem przez ujście Wisły... |
...którą Tomek oczywiście przespał |
Generalnie, wakacje minęły nam w przyjemnej, sielskiej atmosferze. Nie napiszę, że lekko też było, bo nie było. Na samym początku zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy z domu nosidełka, którego brak uniemożliwił nam zwiedzanie Malborka. I co dziwne, do dziś nie umiemy go w domu znaleźć. Poza tym, lekko nie jest nam teraz, gdyż lekką ręką za dużo jedliśmy. Idziemy na dietę, serio. I będziemy biegać. Albo cokolwiek.
Jeszcze bardziej sielsko i przyjemnie byłoby, gdyby dziecko nasze nie wstawało - na wakacjach! - o 4:30/4:35/5:00/5:15, ewentualnie w promocji o 5:50. Tak, faceci byli wyspani, ja nie.
Jak już na fejsbuniu pisałam, mieliśmy również niespodziankę. W sumie to dwie. Pierwsza - Tomcio wreszcie nauczył się przewracać z brzucha na plecy! Myślałam, że zrobił to przypadkiem (bo podczas kąpieli i wycierania się, całe ciało musi być bardzo zaktywizowane;), ale robił to zamierzenie, a teraz w domu turla się po całej macie :) Drugą niespodzianką, o której wspomniałam był, a raczej jest - ząb! :) Nie dowierzałam, bo już tyle razy go wypatrywaliśmy, że w końcu przestałam, ale podczas drogi przez mękę - czyt. "karmienie" - zauważyłam lekko zmienione dziąsło. Na wszelki wypadek w Iławie kupiliśmy żel na ząbkowanie. Już pod ręką miałam paracetamol. Już oczami wyobraźni widziałam skaczącą temperaturę i zimne okłady na czole i nogach. A tu nic. Żelu użyłam 2 razy. Reszty wcale. Jeśli tak miałoby wyglądać ząbkowanie, to proszę o więcej ;) Także ten - jeśli Twój maluszek nie ma ząbków - jedź na Siemiany ;) No, a my zdążyliśmy przed roczkiem :) Może, jeśli wyrosną mu chociaż ze dwa zęby, będzie lepiej z jedzeniem... Bo nadal jesteśmy na etapie "nie daj mi nic suchego, kruchego, czegoś co nie jest papkowate"... I ważymy niecałe 7200g. Ale byle do przodu!
Także ten... Wakacje powróćcie! Było cudownie leniwie! :)
Z njusów najnowszych:
Tomek jest wesołym i pogodnym chłopcem. Wiecznie uśmiechniętym i zadowolonym. Nie płacze i nie marudzi - oprócz tych momentów, ostatnio częstszych, podczas których coś mu nie pasuje i zaczyna się bać. Wizyta u logopedy owocuje histerią i sztywnieniem ze strachu, a przecież taki zadowolony byłem u cioci Gosi. Po dwutygodniowej przerwie, na rehabilitacji też się nie chce... We wtorek miał lenia, więc trzeba było sobie popłakać, choć wszystkie ćwiczenia doskonale zna i coraz lepiej mu wychodzą. Podczas dzisiejszych zajęć znów nie obyło się bez "Panie Janie" a capella w moim wykonaniu. Jak zawsze zresztą - śniadanie/obiad kolacja/ wszystko inne - ta piosenka mi już bokiem wychodzi, a strasznie się mu podoba. Niestety ciocia Asia raczyła się do Tomisława uśmiechnąć i powiedzieć pół słowa za dużo. Koooniec. Płacz i zgrzytanie nie do końca wyrżniętym zębem. "Panie Janie nie działało". Babcia nie może powiedzieć "prr". Ani nikt inny, prócz mnie. W ogóle, nie wiadomo, co można przy nim powiedzieć, ani jaką minę zrobić ostatnio.
Mam nadzieję, że ten okres mu minie, bo praca na mnie niedługo czeka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)