czwartek, 23 czerwca 2016

Happy B-Day!


To już dziś! Świętujemy! 
I objadamy się tortem i nie liczymy dziś kalorii! :) 

Rok temu Tomiś postanowił zrobić niespodziankę na Dzień Ojca i koniecznie pojawić po drugiej stronie maminego brzucha! Kto by pomyślał, że to tak szybko zleci!
Tatusiowi życzymy samych wspaniałych chwil spędzany z nami :* Bo bez niego nie dalibyśmy z Tomkiem rady :*

Dziś nawet obudziłam się o 6;40 jak wtedy, gdy odeszły mi wody :D A Tomek o tej porze pojęczał i przewrócił się na drugi bok. I to by się zgadzało - zrobił dziurkę w baloniku i stwierdził, że się jeszcze kimnie - bo za chiny potem nie chciał wyjść :P 

Dobrego dnia bąbelki!

czwartek, 16 czerwca 2016

Holidays!

   Uwaga! Poniższy post obfituje w zdjęcia. Najczęściej są to zdjęcia jednego i tego samego dziecka w różnych konfiguracjach i położeniu, różniące się nieznacznie miną lub tez nie różnią się niczym prócz tła. Jeśli nie potrafisz tego znieść naciśnij krzyżyk na czerwonym guziku w prawym rogu ekranu. Albo lepiej napisz coś miłego, mimo, że zdjęcia mogą być jednakowe :]
Powodzenia!

  Z perspektywy czasu patrząc - nie dowierzam. Udało się! Ze stresem przed i stresem w trakcie. Nic się nie stało i udało się! Wyjechaliśmy z miejsca zamieszkania naszego całe 500/600 kilometrów na północ. Dzień Matki był świętowany podczas krzątaniny i pakowania toreb podróżnych (kurde, walizki to chyba super sprawa...). Tomek z tej okazji nadal mówił "tata". I bebla tak do dziś. Pff... Jednakowoż udało mi się spakować przed 21 - tomkowe ciuchy zabrane prawie wszystkie, na syberyjskie mrozy też. Po tym lekkim poślizgu (bo miał być zapakowany już o 18...;P) dalszy plan przebiegał bez zakłóceń - pobudka o 3 w nocy, butla dla Tomka, zabranie bagażu podręcznego, w tym dziecka i można ruszać. Udało nam się wyjechać punktualnie o 4. Nam dzieciatym! A i tak musieliśmy czekać na mniej dzieciatych, chociaż zmieścili się w kwadransie studenckim ;) W między czasie dziecko nam się lekko wyspało (i od tego się wszystko zaczęło, ale o tym później).

   Mieliśmy krótki postój na A1. Szybka kawa, szybka pielucha i w drogę. Zaspana troszkę byłam, gdy wjeżdżaliśmy na MOP i w pierwszej chwili po szybkim rozejrzeniu się po okolicy stwierdziłam "hm, ciekawe po co ktoś rozłożył tu namioty, suszą je/wietrzą czy co?". 

No nie. Suszone to było pranie - wszędzie. Płotek z placu zabaw, drzewka, krzewy. Pranie prane na miejscu, czyli na postoju autostradowym. 

Poczułam się jak w jakimś obozowisku dla uchodźców. Oto Romowie pędzili na festiwal do Ciechocinka. Dorobek życia lub ułamek tegoż dorobku przewożony w samochodach pokroju bmw i audi. Wcale nie starych. Sama bym się przeprosiła z marką bety i se taką pojeździła. 
Małe dzieci. Brud i syf, pourywane klamki w toaletach. Tomka przebrałam w aucie. 
Jak już pisałam na fb, nie jestem rasistką i staram się nie ulegać stereotypom. No ale ręce opadają. Sprzątaczka miała pełne ręce roboty, a konserwator opowiadał, że w zeszłym roku zrobili ognisko na środku chodnika. Oczywiście puzzli po miłym wieczorze za sobą nie posprzątali i następnego dnia odjechali, zostawiając cały syf.
A policja się nawet nie śmiała pokazać. 
   Jako, iż jęczałam pół drogi, że mi niedobrze, dalej pojechałam ja. O! Chciał mnie Tito po autostradzie zmienić, ale była to krótka zmiana i do Iławy i Siemian jechałam już cały czas za kółkiem. Wtedy mi się dobrze mężowską beemką jeździ :) 
Co Ty zdjęcie robisz?! Pogieło Cieee? (moje pierwsze selfiii;)
   Tomisław podróż znosił bardzo dzielnie i szczęśliwie - nie kazano mu jeść zbyt często. Dziecko zadowolone było. Matka mniej. Cały pobyt jednak poza domem odbył się pod znakiem słoiczków i kaszki, więc w miarę jadł, choć i tak jęczałam, że jeść nie chce. Bo papki są dobre.
   Siemiany mają to do siebie, że można tam robić nic przez cały dzień, chodzić w piżamie albo i majtkach też przez cały dzień. Ewentualnie, jak już zachce się ruszyć dupę, można iść na spacer do wsi, lasu, pojeździć na rowerach, bo piękne tereny są, wykąpać się w zielonym jeziorze albo wyjechać samochodem zwiedzać Warmię i Mazury - tylko najpierw wydostań się do "cywilizacji" 20km przez las.
No to poszliśmy. Najpierw do jednej z 3 knajp we wsi, która liczy może 50 domów. Refleksja taka, że zacznę zbijać złoty interes na gofrach.



Drogi powrotnej nie fotografowałam, bo lecieliśmy w deszczu.
Drugie podejście do spaceru również było deszczowe. W las poszliśmy, choć w lesie mieszkaliśmy. Much było miljon, komarów 5. Doszliśmy do Grubej Sosny, strzeliliśmy po zdjęciu, przeszliśmy 5 metrów dalej i się zaczęło. Pranie zrobione na sobie każdy miał.





Jestem duża aż do nieba.
Choć nie jadam wcale chleba.
Gruba taaka, że ho ho.
Stąd mnie "Grubą Bertą" zwą.
Jestem dumna i radosna,
każdy mówi - co za sosna!

Elżbieta Kwiecień, Katowice, z "Uroczysko" nr 59, jesień 2010.

Gruba Sosna "Berta", pomnik przyrody. Jej obwód wynosi 310 cm. Rośnie na południe od Siemian (D. Schwalgendorf), przy drodze leśnej z Sarnówka w kierunku Zatoki Widłągi (oddz. 276).
prezentujemy tutaj bardzo brzydkie zachowanie wtargnięcia na ogrodzony teren pomnika przyrody
ostatnia scena przed armagedonem
Sąsiedzi śmiali się, że mamy im mówić kiedy wychodzimy na spacer - nie będą wtedy rozpalać ogniska, bo im mija się to z celem.






   Kolejne dni przyniosły nam wizytę w  Szymbarku, Iławie, Ostródzie i Malborku.
Zrobiliśmy łikendowy wypad nad morze nasze piękne polskie, przelecieliśmy przez Sopot i Gdańsk, poleniliśmy się na jantarskiej plaży.






   Tata Tito znalazł "krótszą drogę na plażę" w Jantarze. Może i była ona krótsza, plaża bardziej pusta, jednak nikt nie przewidział tego, że z wózkiem przez piaszczysty las, pod wielką górę będzie ciężko. Efektem wędrówki były 7 poty wlewane przez ojca, rzucane soczyste słowa na wiatr oraz bolące od noszenia dziecka ręce matki. No aleee dotarliśmy! Tomisław najciekawszą i najlżejszą ostatnią prostą przespał. Mogliśmy wejść do ciepłej (!) wody i przez chwilę się poopalać.
Ciekawostka taka - zasięg 4 sieci nie działał, wiecie? A u pomarańczowego operatora było się po pas w wodzie i można było konwersować. ;)
Dziecko się obudziło i od początku coś mu nie pasowało. Miałam nadzieję na piękne zdjęcia na tle morza, jednak Tomiś stwierdził, że koniecznie jest nie w humorze i musi się bać. Nawet za parawanem mu nie odpowiadało. Zdjęć więc mam tyle co kot napłakał i w dodatku jeszcze nie takie, jakich bym sobie życzyła. No i szybko musieliśmy się jednak zebrać. I tak jest do dziś, beksa się z niego jakaś mała robi. Uważajcie na słowa, kto się do niego zbliża, bo grozić to może nagłą zmianą humoru.
Sopot i Gdańsk zaliczyliśmy na raz-dwa. Spacer po molo zaliczony i - uwaga - Tomcio morza się już nie bał, natomiast ze smakiem zjadł deserek. W Gdańsku szybki spacer po rynku i obiad dla małego (jod chyba działa cuda, musimy się tam przeprowadzić). No i grzechem byłoby nie skorzystać z wizyty na Westerplatte. Jeśli chodzi o Tomasza to najlepszą frajdę miało dziecko z rwania brody tacie. Tata po przyjeździe do domu brodę zgolił.













przeprawa promem przez ujście Wisły...
...którą Tomek oczywiście przespał



















   Generalnie, wakacje minęły nam w przyjemnej, sielskiej atmosferze. Nie napiszę, że lekko też było, bo nie było. Na samym początku zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy z domu nosidełka, którego brak uniemożliwił nam zwiedzanie Malborka. I co dziwne, do dziś nie umiemy go w domu znaleźć. Poza tym, lekko nie jest nam teraz, gdyż lekką ręką za dużo jedliśmy. Idziemy na dietę, serio. I będziemy biegać. Albo cokolwiek.
Jeszcze bardziej sielsko i przyjemnie byłoby, gdyby dziecko nasze nie wstawało - na wakacjach! - o 4:30/4:35/5:00/5:15, ewentualnie w promocji o 5:50. Tak, faceci byli wyspani, ja nie. 
Jak już na fejsbuniu pisałam, mieliśmy również niespodziankę. W sumie to dwie. Pierwsza - Tomcio wreszcie nauczył się przewracać z brzucha na plecy! Myślałam, że zrobił to przypadkiem (bo podczas kąpieli i wycierania się, całe ciało musi być bardzo zaktywizowane;), ale robił to zamierzenie, a teraz w domu turla się po całej macie :) Drugą niespodzianką, o której wspomniałam był, a raczej jest - ząb! :) Nie dowierzałam, bo już tyle razy go wypatrywaliśmy, że w końcu przestałam, ale podczas drogi przez mękę - czyt. "karmienie" - zauważyłam lekko zmienione dziąsło. Na wszelki wypadek w Iławie kupiliśmy żel na ząbkowanie. Już pod ręką miałam paracetamol. Już oczami wyobraźni widziałam skaczącą temperaturę i zimne okłady na czole i nogach. A tu nic. Żelu użyłam 2 razy. Reszty wcale. Jeśli tak miałoby wyglądać ząbkowanie, to proszę o więcej ;) Także ten - jeśli Twój maluszek nie ma ząbków - jedź na Siemiany ;) No, a my zdążyliśmy przed roczkiem :) Może, jeśli wyrosną mu chociaż ze dwa zęby, będzie lepiej z jedzeniem... Bo nadal jesteśmy na etapie "nie daj mi nic suchego, kruchego, czegoś co nie jest papkowate"... I ważymy niecałe 7200g. Ale byle do przodu! 
   Także ten... Wakacje powróćcie! Było cudownie leniwie! :) 

Z njusów najnowszych:
   Tomek jest wesołym i pogodnym chłopcem. Wiecznie uśmiechniętym i zadowolonym. Nie płacze i nie marudzi - oprócz tych momentów, ostatnio częstszych, podczas których coś mu nie pasuje i zaczyna się bać. Wizyta u logopedy owocuje histerią i sztywnieniem ze strachu, a przecież taki zadowolony byłem u cioci Gosi. Po dwutygodniowej przerwie, na rehabilitacji też się nie chce... We wtorek miał lenia, więc trzeba było sobie popłakać, choć wszystkie ćwiczenia doskonale zna i coraz lepiej mu wychodzą. Podczas dzisiejszych zajęć znów  nie obyło się bez "Panie Janie" a capella w moim wykonaniu. Jak zawsze zresztą - śniadanie/obiad kolacja/ wszystko inne - ta piosenka mi już bokiem wychodzi, a strasznie się mu podoba. Niestety ciocia Asia raczyła się do Tomisława uśmiechnąć i powiedzieć pół słowa za dużo. Koooniec. Płacz i zgrzytanie nie do końca wyrżniętym zębem. "Panie Janie nie działało". Babcia nie może powiedzieć "prr". Ani nikt inny, prócz mnie. W ogóle, nie wiadomo, co można przy nim powiedzieć, ani jaką minę zrobić ostatnio.
Mam nadzieję, że ten okres mu minie, bo praca na mnie niedługo czeka.