piątek, 30 grudnia 2016

Plusk!

   Moi drodzy, mamy sporo zaległości w aktualizacji bloga. Jak na fejsbuniu jeszcze jako-tako to idzie, bo z telefonu łatwo, to tutaj coś skrobnąć ostatnio brakuje czasu. Bo tak to jest, jak sobie mamusia podyplomówkę wymyśliła, a nie ogarnia rzeczywistości bieżącej.
   Z nowości tak na szybko - katar Tomisław miał okropnie męczący kiedyś tam, a potem szła lewa górna jedynka. Tak się zastanawiam, czy tego nie powiązać ze sobą, bo w sierpniu było  podobnie. A swoją drogą, to dopiero czwarty ząb, ale sądząc po zachowaniu Tomka, chyba najgorzej go przechodził. 29. grudnia odkryłam ząb nr 5. Całkiem przynajmniej do połowy wyjdziony. Szok. Prawa górna (chyba) piątka. Dwa szoki. Odkrycie roku, na miarę odkrycia Ameryki.
Powiązuję więc oba zęby, chyba dlatego był tak męczący i niemożliwie zmierzły. A odkryty może byłby wcześniej, gdyby dał sobie jaśnie pan cokolwiek w dziubie pogmerać (trochę wbrew jego woli, ciocia na WWR podotykała i 'coś' wyczuła).
   Mam nadzieję, że w najbliższym czasie zrobimy sprawozdanie z grudnia. A tymczasem... ;)
 
Obiecałam coś o naszym pływaniu. Dawno temu, gdy zaczynaliśmy się spotykać z ciocią Asią od rehabilitacji, wspomniała nam, że prowadzi w soboty zajęcia na basenie. Matka się napaliła i stwierdziła, że od września Tomek też i koniecznie i w ogóle. Bo jak zaczniemy od małego, to nie będzie z niego taka dupa wołowa jak ze mnie, która w wieku 7/8 lat udawała (na nauce pływania ze szkoły) i rękami po dnie chodziła. Się okazało w naszym przypadku, że jednak od października, bo usuwaliśmy kuleczkę przy uchu i musiało się trochę pogoić.
Genów chyba jednak nie da się oszukać. Dziecko nasze na pierwszych zajęciach przykleiło się do ojca jak kleszcz. I tak, aż do ostatnich zajęć. Wcale mu się nie uśmiechało, że może bezkarnie chlapać wodą. Jej nadmiar go przerażał, nieważkość też, szum też, ludzie wokół też. A niechby tak tata wpadł na pomysł i próbował obrócić go przodem do świata! Sztywny jak kij od miotły i dla ratunku trzeba było trzymać się własnych stóp. Nie dawaliśmy jednak za wygraną i dziecko na basen chodzić musiało. Bywało lepiej, bywało średnio. Do końca tury jesiennej nie potrafił się jednak rozluźnić i czerpać przyjemności z zabawy w wodzie. Trochę z zazdrością spoglądałam na mniejsze dzieciaki, które w nosie mają to, że pod nogami ziemi nie czują i pluskają się w radością. U Tomka proces adaptacji trwał o wiele, wiele dłużej. W sumie to nie zdążył się zakończyć, a skończyliśmy chodzić na zajęcia. Myślę, że tygodnia na tydzień byłoby coraz lepiej - i może za 2 lata zacząłby chodzić tam z przyjemnością ;-) Z czasem nadal bał się braku gruntu pod nogami i był spięty, ale dawał się już bez większego wysiłku (z naszej strony) odwracać przodem do innych uczestników. Można też było go posadzić na macie i zaśpiewać z innymi piosenkę, a deska do pływania okazała się jego wielką i najlepszą przyjaciółką. Największe emocje - chyba u każdego z rodziców - budziło nurkowanie, które zaplanowane było na dwa ostatnie zajęcia. Jak rzekła ciocia Asia - "dzieci są gotowe, rodzice nie" ;-) Całkiem możliwe. Jeśli natomiast zdecydowaliśmy się, że zapisujemy Tomka na takie zajęcia, a nie inne, to z pewną dozą zaufania do prowadzących. Myślałam, że będzie płacz i zgrzytanie zębów, jednak okazało się, że Tomisław całkiem świetnie jest do podwodnej zabawy przygotowany, co zobaczyć można tutaj i poniżej :) Niestety z przyczyn brakowości czasu musieliśmy zrezygnować. Do następnego września mam nadzieję :) Bo jednak poranny sobotni basen + mamina szkoła jednocześnie to nienajlepszy pomysł był.

Dlaczego pływanie dla niemowląt?
Wydawać by się mogło, że jest to bardzo niebezpieczna forma aktywności. Zapomina się jednak, że maluch przez 9 miesięcy w maminym brzuchu przebywał w środowisku wodnym. Do ok. 6 m.ż. dzieciaki posiadają naturalny odruch pływania, zamykają buzię w wodzie, więc dlaczego by tej umiejętności nie wykorzystać i nie doskonalić? Są dzieciaki, które oswajać muszą się dłużej, inne wskakują do wody bez najmniejszych problemów. Poza tym, dzieciaki nie czują strachu, nie wyprzedzają myślami 'co się stanie, gdy...', więc nie mają takich oporów przed nowościami jak my, stare dupska (patrz - maluchy uczące się jeździć na nartach; gdy widziałam po raz pierwszy ich luz, aż mnie ciarki przeszły).
Wbrew pozorom zajęcia w wodzie hartują i wzmacniają układ odpornościowy. Ponoć mniej jest przeziębień, a astmatykom i alergikom zaleca się ten rodzaj aktywności (rozszerzenie oskrzeli i dotlenienie organizmu).
Podczas zajęć na basenie buduje się silną więź emocjonalną, maluch musi obdarzyć rodzica całkiem sporym zaufaniem, a rodzic poczuciem bezpieczeństwa (nowe miejsce, szum wody, nowi ludzie).
Rozwija się również sfera społeczna - uczymy dzieciaki przebywania w nowym otoczeniu, w grupie, nawiązywania relacji. Oprócz tego, z mojego 'przedszkolnego' punktu widzenia, mobilizujemy dzieciaki do pokonywania własnych słabości i trudności, do podejmowania wyzwań, do oswajania się z sukcesem, ale i porażką. Wsparcie, jakie otrzymują od rodziców, wiara w ich umiejętności owocuje w późniejszym życiu.
Dla mnie istotną zaletą był wpływ na rozwój fizyczny - potraktowałam tę aktywność, jako dodatkową rehabilitację dla Tomka. Pół godziny w wodzie to dla malucha nie lada wyczyn, który stymuluje jego rozwój ruchowy, koordynację, równowagę oraz wzmacnia mięśnie i stawy (co dla Toma ma ogromne znaczenie). Zapobiega też ryzyku powstania wady postawy (poprzez wzmocnienie mięśni pleców) oraz wyrabia nawyk potrzeby aktywności fizycznej.
Oczywiście nie dla wszystkich pływanie jest zalecane, a przed zapisaniem dziecka na zajęcia należy skonsultować się z pediatrą. W naszym przypadku rozmawialiśmy jeszcze z kardiologiem, ponieważ jest to duży wysiłek dla 'serduszkowego' organizmu.
Minusem uczęszczania na basen może być łapanie infekcji czy podrażnienie skóry. Warto zorientować się jak dba się o czystość wody w danym ośrodku. My zostaliśmy zapewnieni o czystości od zaufanej osoby- cioci Asi - woda filtrowana całą noc, czysta i ciepła. Wiele na temat pływania niemowląt, zaleceń, plusów i minusów (tych jakby mniej) można wygooglować, więc się nie będę kopiować.
U Tomka reakcji niepożądanych (prócz strachu) nie stwierdzono, dlatego mam nadzieję, że damy radę na zajęcia wrócić. I polecamy! Szczególnie Żółwika Zielonego w Tychach :)


















niedziela, 13 listopada 2016

1% daje tyle radości!

Miłości nie można kupić ani sprzedać - 

można ją tylko ofiarować

Pino Pellegrino


   W imieniu Tomisia chcemy podziękować. Właśnie za tę ofiarowaną miłość. 

   Wpływy z 1% są księgowane na na naszym subkoncie w Fundacji Zdążyć z pomocą. 94% z sumy przekazanej dla fundacji jest już na kontach podopiecznych, a do 21 listopada mają zakończyć księgowanie całości.
Dziękujemy wszystkim, którzy przekazali Tomkowi swój 1%. Nie spodziewaliśmy się tylu wpłat. Teraz mogę zacząć szukać dodatkowych terapii dla Tomka. Docelowo myślałam o turnusie rehabilitacyjnym, jednak w przyszłym roku - w wakacje - chyba nie mam co marzyć o miejscu dla nas. Przynajmniej nie w ośrodku polecanym przez mamę Sary ;) Może turnus logopedyczny. A może po prostu zamiast turnusów, na których przez 2 tygodnie "ładuje" się w dziecko milijon bodźców, skupimy się na stałej, cotygodniowej terapii.
   Chciałabym Tomkowi zapewnić jak najlepszą opiekę, rehabilitacje i wsparcie. Wiem, że stała i systematyczna praca przynosi najlepsze efekty. Marzy mi się Metoda Krakowska. Nawet trochę pod kątem pracy (trochę takie zboczenie zawodowe). I w tym kierunku na pewno będziemy szukać terapeuty. W ciąży, gdy już powiedzmy, że się pogodziłam z diagnozą Tomka, napisałam kiedyś na Zakątku 21, że marzy mi się, że kiedyś zacznie ładnie mówić, będzie potrafił się komunikować. Takie marzenie nadal zostało.
Czasem jednak nie wiadomo, co wybrać, co będzie to "najlepsze". Czasem łatwo można przekroczyć tę cienką granicę od zamęczenia dziecka i przestymulowania go. A z drugiej strony widzę, że dopiero, gdy odpuściłam i przestałam męczyć go w domu ćwiczeniami to ruszył. Męczyliśmy się wszyscy z ćwiczeniami, żeby wreszcie zrobił czworaki. Gdy spasowałam (co tu dużo mówić, poddałam się), bo efektów nie było widać, Tomek sam coś zaczął próbować. Dostałam nowej pary i gdy układałam go do tej pozycji, moje wysiłki były mniejsze, już wiedział, jak ułożyć nóżki. Za chwilę czworaki były na porządku dziennym. Tak samo było z siadaniem. I dopiero wtedy tak na 100% dotarło do mnie, że choćbym nie wiem ile chciała w niego ładować terapii, on i tak pójdzie swoim rytmem. Prędzej czy później będzie gotowy. Uczę się tej cierpliwości przy nim, oj tak. I pokory też (choć niektórzy może myślą inaczej).
   Myślę natomiast, że po drodze zawsze coś się urodzi. Na pewno wielu lekarzy i specjalistów. Czeka nas wizyta u alergologa - prywatnie - w związku z wysypką na rączkach i nóżkach. Zauważyłam ją po rozszerzaniu diety, jednak kompletnie nie wiadomo z czego. Prywatnie też robimy wszystkie badania krwi (o ile da się ją pobrać bezżylnemu Tomisławowi - "ciocia" Ewa w punkcie pobrań bardzo się cieszy, gdy Tomka widzi :P ). Chcieliśmy ostatnio zrobić pakiet pt. 'wszystkie możliwe alergie' (200zł), ale do tego potrzeba dwóch fiolek krwi. U Tomka z ledwością udaje się pobrać połowę jednej.
   O tym, że chodzimy na basen będzie w innym poście. Miała być miła i przyjemna (dodatkowa i prywatna) rehabilitacja, ale Dyrdziątko coś się nie potrafi przekonać, że to fajne jest. Może ma to po mamie.

 
Fundacja nie udostępnia danych darczyńców, w podglądzie mamy tylko urzędy skarbowe. A więc jeszcze raz dziękujemy osobom, które swoje zeznania podatkowe składały w następujących US (aktualizacja na bieżąco):
- Urząd Skarbowy w Mikołowie
- Urząd Skarbowy w Jaworznie
- Pierwszy Urząd Skarbowy w Bielsku Białej
- Urząd Skarbowy w Rybniku
- Pierwszy Urząd Skarbowy w Katowicach
- Drugi Urząd Skarbowy w Katowicach
- Urząd Skarbowy w Dąbrowie Górniczej
- Urząd Skarbowy w Tychach
- Urząd Skarbowy w Żorach
- Urząd Skarbowy w Siemianowicach Śląskich
- Urząd Skarbowy w Kłobucku
- Urząd Skarbowy w Chorzowie
- Urząd Skarbowy w Bytomiu
- Urząd Skarbowy w Pszczynie
- Urząd Skarbowy w Pajęcznie
- Urząd Skarbowy w Zabrzu
- Urząd Skarbowy w Tarnowskich Górach
- Urząd Skarbowy w Rudzie Śląskiej

czwartek, 6 października 2016

Rocznica

   Uroczyście ogłaszam, że mamy w dniu dzisiejszym kolejny powód do świętowania. Konkretny bardzo. Ważny też.
Równo rok temu Tomisław Wspaniały wygrał walkę o swoje życie i zdrowie.
W zeszłym roku o tej porze była piękna, ciepła jesienna pogoda. Pamiętam jak byłam ubrana. Pamiętam jak ubrałam Tomka przed oddaniem go na blok operacyjny. Nie pamiętam jak był ubrany Tito. Nieważne. Wiem, że w noc poprzedzającą operację przypomniałam sobie piosenkę "Zaufaj Panu już dziś". Wtedy w nią wierzyłam już. Gdy byłam w ciąży i usłyszałam ją pierwszy raz, krótko po diagnozie "wada serca i prawdopodobnie zespół Downa" - płakałam jak bóbr. Bo przecież to wszystko jest niemożliwością, a ja nie dam rady. A rok temu jakiś spokój mnie ogarniał. "Będzie dobrze".
Było dobrze. Jest dobrze. Lepiej nawet. Tomek po operacji pozbierał się migiem. W krótkim czasie zaczął zjadać 100% więcej, przestał zwracać i zaczął przybierać po 100g dziennie(!). Gdzie przed zabiegiem o te 100g walczyliśmy ciężko przynajmniej dwa tygodnie. W 8. dobie po operacji zostaliśmy wypisani do domu. Było idealnie. Czasem zastanawiam się czy nie za bardzo. Wszystko gładko poszło. Nie musieliśmy szukać pomocy pt. "który szpital nas przyjmie, jaki lekarz podejmie się operacji". Nie musieliśmy zbierać na operację w Niemczech. Obyśmy nie musieli nigdy o tym myśleć. Tomek pozbierał się raz-dwa, serduszko pięknie zaczęło pracować. Mamy szczęście.
Ocenia się, że częstość występowania wad serca wynosi 0,6%–0,8% żywo urodzonych noworodków. Oznacza to, że w Polsce każdego roku rodzi się około 3000 dzieci z wadami serca. [...] Najbardziej niebezpieczny dla wszystkich dzieci z wrodzonymi wadami serca jest okres noworodkowy i niemowlęcy. Około 50% tych dzieci umiera w pierwszym roku życia, jeśli nie podejmie się właściwego leczenia. Leczenie chirurgiczne, wspomagane przez kardiologiczne zabiegi interwencyjne, stanowi jedyną skuteczną metodę terapii dzieci z wadami serca. (Dziecko z wadą serca- poradnik dla rodziców, red. prof. E. Malec, dr K. Januszewska, D. Radziwiłłowa i M. Pawłowska)
 Więc mogę stwierdzić, że przeżyliśmy nic. Nic w porównaniu do rodziców dzieci, które walczą codziennie przez długi czas na intensywnej terapii. Walczą o każdy dzień, o samodzielny oddech, o dzieciństwo. O życie. Baliśmy się. Bardzo. Była to ogromnie wyczerpująca organizm operacja. Ale Tomik ruszył z kopyta. Nie chcę nawet wiedzieć, jak bardzo boją się rodzice dzieci, które na kardiochirurgii są kolejny już tydzień. Czasem jest to walka nierówna. Niesprawiedliwa. Czasem złość zalewa myśli, dlaczego tak małe dzieciaki muszą tyle wycierpieć. Czasem przegrać. Czego ma nas to nauczyć? Doceniania tego, co masz? Korzystania z każdego dnia? Oglądając to z boku, nie docenisz tych wszystkich chwil, jak radzą. A co zostaje takiemu rodzicowi, gdy jego dziecko przegrywa walkę?
Właśnie śledząc losy takich Małych Bohaterów i Aniołków pomyślałam sobie, że naprawdę w cholerę mieliśmy szczęścia. Mam nadzieję, że to doceniamy, chociaż w pędzie życia czasem się o tym zapomina. Bo jest dobrze. Ale strach o serduszko i tak zawsze pozostaje.
Ale dziś świętujemy. Tomka mogłoby z nami dziś nie być. Mamy co świętować, z czego się cieszyć. Dzięki lekarzom z GCZD w Katowicach.



niedziela, 4 września 2016

Axkid Kidzone

   Dzisiaj o tym, dlaczego Magdalena wymyśliła sobie, że po kolejny fotelik dla Tomka pojedzie do Wrocławia i zapłaci za niego miljon piniendzy.
 
   Gdy Tomek się urodził nie mieliśmy do niego prawie nic, prócz pieluch i kilku ciuchów, które i tak okazały się o kilometr za duże. Wiedzy, jak obsługiwać dziecko też nie mieliśmy. Mieliśmy natomiast dziecko z chorym sercem i dodatkowym chromosomem. Aby wyjść ze szpitala fotelik pożyczyliśmy od szwagra. Mimo zapewnień męża mego, że wcale nie musimy kupować fotelika nowego, możemy w tym jeździć i w ogóle jest ok, uparłam się, żeby kupić nowy. Gdzieś tam kiedyś obiło mi się o uszy, że w używanych się nie jeździ, że Maxi Cosi to dobra firma, że ADAC bardzo ważny jest, że w biedrze fotelika się nie kupuje, a z wózków 3w1 fotelik możesz użyć lepiej jako bujadełko. No to kupiliśmy Maxi Cosi jakiś tam, bo miał ileś tam gwiazdek ADAC. I wcale nie był strasznie drogi. No ok. Lepszy taki, niż byle jaki za stówę, który pęknie podczas składania pałąka.
Kiedy dziecko zaczęło nam rosnąć, raz za razem przemknęło mi przez myśl, że niedługo trzeba będzie rozejrzeć się za nowym tronem dla księciunia. To "trzeba będzie" nastąpiło później niż myślałam, bo Tomik rośnie wolniej, a przybiera na wadze na wstecznym biegu. Więc rozejrzałam się ogólnikowo, zahaczyłam o stronę fotelik.info i dowiedziałam się, iż że polecają w miarę nawet akceptowalnej cenie znów Maxi Cosi (o ile można mówić o "akceptacji ceny" za bezpieczeństwo dziecka).
   Chwała niebiosom za to, że błądząc po internetach natrafiłam w otchłani sieci na blog Matki Prezesa. Matka owa udostępniła na fb wpis użytkownika "osiemgwiazdek". I dopiero oni mnie wyedukowali. Że jest coś takiego, jak foteliki RWF, że są bezpieczne, że dzieci mają, co zrobić z nogami. Że wcale ADAC nie jest taki dobry, a jest coś takiego jak Test Plus i firma "noname" Axkid. Szwedzka. A co szwedzkie, to dobre. Ikea w sumie też.
 
   Proszę Państwa, przedstawiam Wam nowy tron księcia Tomisława - Axkid Kidzone!
.
   O co chodzi z fotelikami tyłem do kierunku jazdy (RWF - Rear Way Facing)?
W skrócie o to, że są bezpieczniejsze. W przypadku zderzenia całą siłę uderzenia przejmuje fotelik - a nie głowa i kręgosłup dziecka. Patrząc na małego brzdąca skupiamy się raczej na "ochach i achach". Każdy wie, że małe dziecko jest delikatniejsze, że musi nauczyć się najpierw trzymać głowę, potem czworakować, siadać, stać, chodzić. Ach! No i co za radość, dziecko samo siedzi, chce się dźwigać, więc czas zmienić fotelik z orzeszka na "normalny", żeby móc usłyszeć "wreszcie będziesz wszystko widzieć". Nikt nie zwraca już uwagi na to, że budowa ciała dzieciaka różni się od dorosłego. Że głowa nadal większa i cięższa niż u nas.
http://www.rearfacing.co.uk/facts.php
Dziw bierze, że jeżdżąc na rowerze każdy szanujący się i obeznany rodzic pamięta o kasku na małą główkę, a jeśli chodzi o fotelik samochodowy, słyszy się "Tyłem? A po co? My jeździliśmy przodem i żyjemy!". No więc tyłem po to, żeby tę małą głowę i kręgosłup chronić. W przypadku nagłego hamowania dorosły zostaje szarpnięty i leci do przodu. Masz jeszcze jakiś tam refleks i spróbujesz się zatrzymać, głowa jakoś tam zostanie na miejscu. Z dziećmi jest tak, że ich mięśnie są jeszcze słabe - nie mylić z ogromem energii rozpierającej i dającej siłę napędową do biegania po domu/przedszkolu/dworze, skakania i krzyczenia wszędzie. Dopiero około 2 roku życia kręgosłup staje się sztywniejszy, mięśnie szyi trochę mocniejsze. No i głowa trochę się zmniejszyła w stosunku do reszty ciała. Nie zmienia to faktu, że w przypadku kolizji dziecko w foteliku montowanym przodem będzie siedziało nieruchomo jak autorka tekstu podczas zjazdu kolejką z Czantorii. Bo samochód szarpnie, a dziecko poleci bezwładnie do przodu razem z głową. To czy dziecko jest w stanie utrzymać głowę, wytrzymać siłę uderzenia, nie ma nic wspólnego z mocą mięśni. Kości dziecka są jeszcze miękkie, więc automatycznie klatka piersiowa nie chroni w pełni narządów wewnętrznych. No to mamy za jednym zamachem uraz kręgosłupa+narządów wewnętrznych.

Dzieci szwedzkie do 4 roku życia przewożone są tyłem do kierunku jazdy. Badania wykazały znaczne zmniejszenie liczby rannych i zabitych, ale także poważnych urazów niż w innych krajach.

Dlatego też między innymi (bo również dlatego, że urzekły mnie posty Pana Osiem Gwiazdek), że kardiochirurdzy uratowali mi dziecko przed pewną śmiercią i naprawili serce, dlategóż właśnie wydałam miljon piniendzy na fotelik RWF. Bo jeśli nic się przez następne 6 lat na drodze nam nie wydarzy - super. Ale jeśli istnieje chociaż namiastka zagrożenia, że niedzielny kierowca wjedzie mi w tyłek, albo młodzian z golfa wymusi mi pierwszeństwo, to nie będę sobie pluła w twarz. Że Tomek z chorym sercem i podrutowaną klatką i wiotkością mięśni będzie znów połamany/potłuczony/naprawiany (niepotrzebne skreślić), bo było mi szkoda 1000zł więcej na fotelik. 


http://www.rearfacing.co.uk/facts.php

Faktem jest, że zajmuje on więcej miejsca. Jego kosztem straciliśmy przedni fotel pasażera. No chyba, że ktoś lubi jazdę na przedniej szybie z kolanami pod brodą. Ale taki też mamy samochód. W innych autach jest możliwość zapięcia fotelika na środkowym miejscu tylnej kanapy, za kierowcą, bądź pasażerem, który będzie miał mniejszy komfort z jazdy, ale miejscówa zostanie. Trudno. Na razie Tomek jest jeszcze maksymalnie odchylony, żeby głowa podczas snu nie leciała mu na klatkę. Gdy jego główka będzie stabilniejsza fotelik coraz bardziej pójdzie "do góry" i zyskamy parę centymetrów żeby odchylić oparcie siedzenia. Co z nogami zrobimy jeszcze nie wiem. A może kiedyś kupimy vana i po problemie. Pan montażysta ośmiogwizdkowy jednakowoż bardzo się starał i chciał zrobić wszystko, żeby owy pasażerski fotel ocalić od nieużywania. Pod groźbą obsmarowania na blogu znalazł jakieś dwa centymetry zapasu jeszcze, ale na nic się one zdały. W sensie te dwa cm. Bo to bmw jest.

Faktem jest również cena takiego fotelika. Owszem powala. Ale i fotelik powala konkurencję swoją skutecznością. Więcej przeczytasz tutaj.

Następnym faktem jest ADAC. Najbardziej znany test (bo testów jest dużo). Im więcej gwiazdek tym "lepszy". Badają bezpieczeństwo, obsługę, jakość wykonania/utrzymania czystości i materiały z jakich fotelik wykonano. Teoretycznie punkt "utrzymanie w czystości" (czyli np. łatwość zdjęcia tapicerki do prania) nie powinien mieć większego wpływu na ocenę końcową. Ale jednak jakąś ma. Obniża lub podwyższa. Gdzie tu logika, jeśli chodzi o bezpieczeństwo? Jestem laikiem, może nie doczytałam. Ale jeśli wiem już, że przy uderzeniu szarpnie mną do przodu (i mniej więcej potrafię sobie to wyobrazić) to wiem, że leci mi głowa. Nie wiem natomiast co jest brane pod uwagę w tym punkcie bezpieczeństwa ADACa. Dokładne przyleganie pasów? Bardzo ważne! Ale co z tą głową latającą? Na moją blond łepetynę mijają się trochę z celem. Bo przecież siedzą w branży fotelikowej miljon lat i nikt tak dobrze nie wie, że tyłem bezpieczniej. Ale nie powiedzą tego głośno. Bo po co wtedy byłby potrzebny ADAC? W związku z tym, że nie satysfakcjonował on Szwedów, Szwedzi zrobili sobie swój własny test.
Test Plus. Rygorystyczny. Nie przeszedł go żaden z fotelików montowanych przodem. Test plus bada obciążenia działające na głowę i szyję dziecka. Warunkiem zaliczenia jest nieprzekroczenie nacisku na szyję, które grozi jej złamaniem (dla 3latka - 122kg). Testujących nie interesuje jakość tapicerki, a ochrona życia i zdrowia dziecka. Kryteria zostały określone dzięki współpracy ze specjalistami od bezpieczeństwa z Volvo. I test ten jest dobrowolny, każdy z producentów może do niego przystąpić. Tutaj znajdziecie listę tych wszystkich fotelików, które go zaliczyły. Komentarz dodatkowy zbędny.

Komentarz dodatkowy jest również zbędny do hasła "w markecie są foteliki po 300zł".

I tutaj jeszcze cytat od Pana Osiem Gwiazdek o co chodzi z tą głową:
Jeśli 75-kilowa osoba chce poczuć się ja roczne dziecko, zakłada na głowę dodatkowe 14 kilo. Zaczynacie już rozumieć, dlaczego każde szarpnięcie głowy jest zagrożeniem dla szyi dziecka? To dobrze.
Po co właściwie Szwedzi badają obciążenia szyi? Podczas wypadku wszystko i wszyscy znajdujący się w aucie poruszają się dokładnie z tą samą prędkością co auto w momencie uderzenia. Zapięcie dziecka w foteliku przodem do kierunku jazdy powoduje, że korpus jest trzymany pasami natomiast głowa bezwładnie leci do przodu i jedyne co ją trzyma to właśnie szyja dziecka. Co prawda jest ona dosyć elastyczna ale gwałtowne rozciągnięcie szyi więcej niż centymetr grozi zerwaniem kręgów i uszkodzeniem nerwów obsługujących całe ciało. Jeżeli siła będzie zbyt duża w najlepszym wypadku dziecko całe życie przejeździ na wózku. Kiepska perspektywa. Żeby było  bardziej dramatycznie to jeszcze w ostatniej części wypadku mózg uderza o ściany czaszki. Przy fotelu zamontowanym tyłem do kierunku jazdy, w momencie uderzenia głowa opiera się o skorupę fotela i w zasadzie nic się nie dzieje. Banalne, a niewiele osób to rozumie.
Nie będę powielać tekstów, to nie praca licencjacka. Wbrew obawom i narzekaniom - w fotelikach RWF dzieci radzą sobie z własnymi nogami i nie trzeba ich odkręcać na czas podróży. Są widoczne dla kierowcy. Widzą świat w oknie samochodu. Więcej o faktach i mitach dotyczących owych fotelików przeczytacie tutaj. Szczerze polecam ten tekst.
I jeszcze o historii fotelików - o proszę!

   Tomisław zadowolony. Rodzice też (chociaż mama trochę mniej, bo w razie czego musi jechać z tyłu, a choroba lokomocyjna daje o sobie znać natychmiast po zamknięciu drzwi).
Jestem przekonana, że to są najlepiej do tej pory wydane pieniądze.
Dziecko szczęśliwe i bezpieczne.

Osiem Gwiazdek - dziękujemy!

W razie błędów/byków/nieścisłości - proszę mnie uświadomić.











piątek, 5 sierpnia 2016

Nowy wóz. I trochę zdjęć :)

Pojazd został zakupiony.
Cena przeraża, dlatego choćby nie wiem co, będzie w nim jeździł do upadłego. A i tak przewidujemy jakieś 4 lata, jak nic.
Jedyny, w którym jakoś normalnie siedzi, gdy zostanie posadzony :p
Wózek kupiony, a dziecko sie będzie bało jeździć przodem, bo nie widzi miłości swojego życia, czyli mnie 😂 przynajmniej tak się dziś w Auchan okazało. Jeszcze jest szansa, że to ze zmęczenia i głodu ;)
Matka dostała zaćmienia w sklepie i nie chciała wkładki. Wystarczyło 15 min na dworze i stwierdzono, iż wkładka bedzie ratowała życie przed stopieniem się i przyklejeniem do najsztuczniejszej tapicerki jakiej nie widziano od wieków. Teraz kombinuję czy szyć czy kupować uniwersalną, która moze nie pasować.
Pałąk pół metra od Tomka, ale nogę i tak wystawi.
Chociaż nie wiem jak, ale przyjmuje najdziwniejsze pozy kiedy tylko mu się chce. Na nic więc moje poprawianie go, skoro wie lepiej.
Ale i tak - dopóki sam nie będzie stabilnie siedzieć to będzie dupa.






czwartek, 28 lipca 2016

Happy birthday pics!

   Mamy zaległe zdjęcia. Żeby miesiąc czasu się zbierać, za zrzucenie ich na komputer - nie godzi się.
Tomkowe urodziny świętowane były dwukrotnie, bo i w domu i w knajpie. Same cudowności do jedzenia - polecamy Starą Chatę na Gostyni. Atmosfera, wystrój, nastrój - ach.
Byli wszyscy, łącznie z księdzem. Tomisław dostał zatrzęsienie prezentów, za które serdecznie dziękujemy :)
No, a że dziś świętuje mama z babcią (fajnie se urodzić dziecko w swoje urodziny? ;P), to z tej okazji wstawię trochę zdjęć z imprezy dzieciaka :)



potrzeba było wszystkich facetów do skręcenia jednego autka...


z chrzestnym :)

i w połowie imprezy z emocji padłem.


i tu też - impreza się jeszcze nie rozpoczęła, a już padli jak muchy.







ha! następną uwiodłem :D