czwartek, 5 stycznia 2017

Podzielić się miłością

   Była sobie kiedyś dziewczynka. Śliczna, drobniutka, z serduszkiem przepełnionym miłością za sprawą dodatkowego chromosomu. Chorym serduszkiem. Zrobiła swoim rodzicom niespodziankę dodatkami, z którymi przyszła na świat. Nie miałam okazji poznać ich osobiście, ale z mamą małej królewny poczułam nić porozumienia - podobne rozterki, wątpliwości i problemy. Jedyne co mogłam zrobić, to wspierać internetowo, coś poradzić, czy tylko (albo aż) pomóc wysyłając wypróbowane z Tomkiem smoczki. Przynajmniej tak. Mała królewna, za sprawą wysyłanych przez swoją mamę zdjęć stała się bliska. Tomek nie zdawał sobie sprawy, że zostało zaaranżowane ich małżeństwo. Jego pierwsza dziewczyna, moja pierwsza synowa.
Niestety nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Mała Lusia przegrała nierówną walkę ze swoim serduszkiem. Że był to dla mnie szok, to mało powiedziane. Wierzyło się cały czas w moc "naszych" dzieciaków, w ich wolę walki. Obuchem w głowę - przeczytałam o tym, że stała się Aniołkiem. To nie był dobry czas. Nie wyobrażam sobie i nawet nie chcę, jak się wtedy czuli jej bliscy. Nie znając jej osobiście przeżyłam jej odejście. Niesprawiedliwe.
   Świąteczno-noworoczny czas przyniósł nam nie lada niespodziankę. Mama Lusi ogłosiła w fejsbukowym wszechświecie, że zakończyła formalności z podziałem Lusinego 1%, pomiędzy przyjaciół. W tym Tomka. Poczuliśmy się wyjątkowo - chociaż to mało powiedziane, bo wzruszenie odebrało mi mowę. Dziękujemy z całego serca, że mogliśmy znaleźć się w gronie bliskich Wam (i Lusi) osób. Dziękujemy za darowiznę. I pamiętamy o Lusieńce. :*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz