piątek, 6 października 2017

Lionheart

   Może i narzekam. Dość sporo czasem nawet. Ale jedno wiem na pewno - mamy szczęście. Mimo, że w 26 tygodniu ciąży wydawało mi się to kosmicznie nierealne. Dziś razem z Tomkiem świętujemy drugą rocznicę naprawienia jego serduszka. 2 lata spokoju. A może "spokoju" - bo strach o jego serce pozostanie z nami na zawsze. Mimo, że na co dzień traktujemy go jak zdrowego chłopca, gdy przychodzi nawet i zwykły katar, lekka gorączka - gdzieś tam w środku panikuję. Czy nadal jest wszystko w porządku okaże się 10 października, wtedy mamy wizytę u kardiologa. I oby było jak jest, a nawet lepiej... 

Szczęście  przychodzi wtedy, gdy przestajesz narzekać na problemy, które masz i zaczynasz doceniać to, jak wiele innych masz już za sobą.


Na dzień dzisiejszy wiem, że mieliśmy sporo szczęścia i mamy go nadal. Tomek operację na otwartym sercu i czas rekonwalescencji przeszedł rewelacyjnie. Po tygodniu byliśmy w domu, a po dwóch miesiącach mogliśmy wreszcie rozpocząć rehabilitację. W prawdzie w międzyczasie wylądowaliśmy w szpitalu z zapaleniem oskrzeli, a od jednej lekarki usłyszeliśmy "... ten mały dałnik ma gorączkę..?" - ale teraz to nieistotne. Mamy Tomisia w rewelacyjnym stanie. Mądrego cwaniaka. Śmieszka.
   Nie mówię, że jest łatwo. Bywało ciężko. Ale jest ok. Nie sądziłam, że może być "normalnie" z "takim" dzieckiem. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Bo jak to - jechać na wakacje z niepełnosprawnym dzieckiem? Da się? Niemożliwe. Na zakupy? Do znajomych? Po prostu żyć? Serio, można tak? Przecież niepełnosprawność to pasmo nieszczęść, ubolewania i poświęcania się.
Nie. Mamy swoje problemy i trudności, ale także "normalne" życie. Taką właśnie mamy normalność: z comiesięcznym ustalonym grafikiem rehabilitacji - praktycznie codziennie. Ustawiamy swoje zajęcia pod zajęcia Tomka. Da się. Jesteśmy zmęczeni, czasem w cholerę. Dużo kombinujemy. Ale staramy się dla niego - żeby był jak najbardziej sprawny i samodzielny. Przy czym nie zapominamy o tym, że jesteśmy tylko i aż rodzicami. Co to znaczy? Ano tyle, że zweryfikowałam swoje zapędy do codziennego ćwiczenia z Tomisławem pod każdym możliwym kierunkiem. Ćwiczymy, uczymy się i bawimy, ale nie jestem jego terapeutką.
   A może ktoś powie, że zespół Downa to nic, bo są gorsze choroby dzieci, które wymagają ogroma wyrzeczeń i poświęceń. Prawda. "Cieszę się", że to tylko zespół (no i jakby o sercu zapominam), choć nigdy się się z nim nie pogodzę. Zaakceptowałam, z trudem. Do dziś nie wiem w 100%, kiedy o tej diagnozie lepiej się dowiedzieć - czy w ciąży, bo można się przygotować czy po porodzie, bo wpadasz w wir ogarnięcia nowej rzeczywistości.
   Jak widać, ks. Twardowski był mądrym człowiekiem. I tej mądrości mu zazdroszczę. Długo nie potrafiłam uwierzyć i przekonać się, co do treści tego wiersza. Dopiero czas pokazał, że te "małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia" są naprawdę potrzebne. Chociaż trudne.
Kiedy mówisz  
Aleksandrze Iwanowskiej
Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nic ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij ze jesteś gdy mówisz że kochasz
1988
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz