czwartek, 14 marca 2019

Mamioza zaawansowana i inne przypadki

   Tak, Tomek wymyślił nową jednostkę chorobową, jeszcze niesklasyfikowaną. Mogę ją natomiast już opisać. Symptomy nasilają się stopniowo i delikatnie. Początkowo nie zwracasz na nie uwagi, ot - gorszy dzień, widzimisię: niech nakarmi mnie mama, nie tata. Tylko mama w tej chwili może mnie przebrać, wykąpać. Tylko z mamą najlepiej jedzie mi się autem. Nie mogę zejść ze schodów z tatą, tylko z mamą. Ale mamo! Zobacz, co robię! Mamo, mogę? Mamo, zrobię Ci na złość i czegoś nie zrobię! Mamo, wspaniale, prawda? Mamo! Mama! Ma-mama! Mamamamamama! Nim się obejrzysz - hy tszzz! - masz dziecko na stałe przyklejone do nogi. Nieodklejalne i nieodczepialne.

   Jak powszechnie wiadomo lub też nie, Tomek nie rozwijał się w wieku niemowlęcym, jak "normalne" dziecko. Do czasu operacji serca to w sumie mało się działo, chłoptaś był słaby, coś tam zjadł, więcej wyrzygał, na wadze nie przybierał i generalnie leżał taki boroczek. I chuchanie, żeby nie był chory, bo się nam termin przesunie. Potem rekonwalescencja. I znowu chuchanie, bo odporności brak. To, że rozwija(ł) się wolniej to jedno, czekaliśmy na każdy malutki postęp, na każdy kroczek do przodu. W tych tip-topach cieszymy się każdym postępem i zauważamy wszystko, najmniejszy detal. Porównania ze zdrowym dzieckiem wcześniej nie mieliśmy, dlatego teraz patrząc na Kingę, wydaje nam się , że jej rozwój idzie tempem ekspresowym. Samo  przewracanie z pleców na brzuch i odwrotnie zajęło mu tyle czasu, że dziwnym dla mnie było, kiedy Kinia opanowała to sobie a) sama, b) tak po prostu. Tomiś do 3 roku życia nie śmiał się na głos tak, jak robią to bobasy i starsze dzieciaki. Kinga przy łaskotaniu po brzuchu i wygłupach śmieje się jak dzieci w reklamach. Tak, marzyłam o tym. Bardzo mi tego przy Tomku brakowało. 

Dlatego teraz, tłumaczę sobie, że jego mamioza wynika ze spóźnionego przechodzenia lęku separacyjnego i etapu "tylko mama" ;) 

Zaczęło się niewinnie - i przed i gdy byłam w ciąży, już na L4. Chyba mój pobyt w domu sprawił, że coraz bardziej się przyklejał. Potrafił się pobawić sam, pamiętam te poukładane równo, stojące w korku samochody. Od kiedy chodzi do przedszkola - zabawki w domu moją nie istnieć. Do szczęścia potrzebna jest mu osoba dorosła, która cały czas powinna na niego patrzeć, mówić, słuchać, bawić się z nim i zachwycać. Trochę to też efekt wszystkich terapii, na które uczęszcza - jest na nich 1:1 z dorosłym. A największą radochę ma z babcią.

   W sumie to nie narzekam, choć mąż mój jedyny mówi co innego. Fajnie jest być dla kogoś najważniejszą osobą na świecie - kiedyś sobie tak pomyślałam, patrząc na uśmiechającego się do mnie rano Tomka. Ale uwierzcie mi, krążąca ostatnio po necie parodia piosenki Pawła Domagały "Weź nie pytaj" to sama prawda!


Tomisław jest ze mną zawsze i wszędzie. Ciekawski świata. 
Sprzątanie: ma swój śmiatek, jak ukradnie mokrą szmatkę, to jest wniebowzięty i ucieka, żeby wszystko nią wymazać, a gdy myję i odkurzam pokazuje mi palcem, każdy kąt, żebym go aby nie pominęła. Na hasło "będziemy sprzątać" idzie w te pędy po odkurzacz albo mopa. 
Pranie - a nie daj mu włożyć czegoś do pralki, nacisnąć guzika lub wrzucić czegoś na suszarkę. Awantura murowana.
Kino-bambino, czyli matka się kąpie, a ja siedzę jak wierny piesek pod kabiną... Nie ważne, że wszystko zaparowane i nic nie widać, mama jest tuż obok. Potem trzeba jej przecież posmarować nogi kremem. Do kibla też idzie ze mną. Na jedynkę i dwójkę. Jakby mógł to mi pomoże jeszcze majtki ubrać. Jak go nie wpuszczę, to siedzi pod drzwiami i płacze, jakby świat się kończył. 
Malować też się muszę z nim. Ostatnio porwał mój tusz do rzęs, myśleliśmy, że z markerem popyla po domu, więc go goniliśmy. A ten koleś stanął sobie przed lustrem i udawał że się maluje. No, dziewczynką powinien być.


   Ale jest to męczące. I to bardzo. Tomek, jak już wspomniałam, ma już dość długo czas, kiedy zabawki go nie interesują. Nie bawi się w domu. Nooo, od czasu do czasu pokręci zwierzątkami w zoo lub zabawi się nieśmiertelną gąsienicą-gawędziarka (btw. najlepsza zabawka ever! Jeśli tylko macie możliwość - kupujcie ją w ciemno). A generalnie oczekuje ciągłego zainteresowania swoją osobą, wspólnej pracy i zabawy przy grach planszowych i układankach. Wszyscy mówią: "Jaki on grzeczny, jak u mnie był!". No grzeczny był, bo się nim zajmowałaś.


   No nie narzekam... Ale męczy mnie to, bo jeszcze jest Kinga, która mimo wszystko jest gdzieś z boku w tym wszystkim. Może dlatego tak to odczuwam, że z Tomkiem non-stop trzeba było coś robić, jechać na zajęcia, a ta koza rozwija się "normalnie", sama, bez większej pomocy. U Tomka trzeba o wszystko walczyć. A może taki jest urok drugiego dziecka, jakiś "zimny chów" czy coś ;)

   Walczymy z Tomisiem nie tylko o samodzielność w życiu, ale również o jakże banalne i prozaiczne samodzielne usypianie. Wprawdzie lulać na rękach go nie trzeba, ale siedzenie przy łóżku i ciągłe gęganie "połóż się", "śpij już", "kładź się", "tak, będę Cię trzymała za paluszek" staje się coraz bardziej upierdliwe. Do roku zasypiał sam, potem zaczęły mu wychodzić zęby i był niespokojny, szybciej usypiał, gdy się przy nim było. No i zawaliłam sobie sama. Na nic zdaje się zostawienie go samego w łóżku i wyjście z pokoju, bo po 3 sekundach jest przy drzwiach, a odprowadzać do łóżka można go do usranej śmierci, osiągając odległości maratońskie. Zaczęłam więc odsuwać fotel coraz dalej od poduszki, z zamiarem zakotwiczenia go gdzieś w nogach łóżka. Nie działa. Jest ryk i larmo, bo zmieniłam mu perspektywę zasypiania. W chwili obecnej nie marzę już nawet o tym, że wyląduję kiedyś z fotelem gdzieś w okolicach środka pokoju.

   Upartość i cwaność dziecka mojego pierworodnego sięga zenitu, gdy przychodzi czas posiłków. Już nie śpiewamy - liczymy. Jak się nam spieszy na rehabilitację to ewentualnie mówimy jakiś wierszyk.  Ale ten mały gad w przedszkolu ponoć je samodzielnie. W domu - zapomnij! Nie tknie. Jeszcze na złość zrobi i wszystko rozrzuci i wyleje. Bo się łaskawego pana nie nakarmiło. Wyjątkiem jest kiełbaska z keczupem lub (gdy jest przegłodzony) chleb - oczywiście z keczupem. Wszystko ostatnio musi być z "epepe". I generalnie możesz wyłazić ze skóry, prosić, błagać, namawiać - nie zje sam i już. Wręcz bym rzekła, że nie dowierzam, że w tym przedszkolu tak gładko wszystko idzie.

   Podobno o miłości bratersko-siostrzanej i stosunkach pomiędzy rodzeństwem można pisać elaboraty. No to jesteśmy na początku tej drogi. Jak wiadomo, od początku nie było łatwo, Tomek bał się każdego odgłosu Kingi. Teraz jest już duuużo lepiej. Wnioskuję tak, gdy widzę, jak wkłada jej palec do oka. Albo siada na niej okrakiem i skacze, jak po ojcu swym. Albo turla nią po podłodze.
No i możesz gadać jak do ściany. Znowu palec w oku.
Ale Kinia sobie odbija te wszystkie siniaki, gdy zaczyna gaworzyć. Największą stymulację rozwoju mowy ma w bujaczku. Jak zacznie się huśtać to zaczyna gęgać po swojemu. I to z taką intensywnością, że Tomek: a) nagle wycofuje się do pokoju, b) nie wiadomo dlaczego, kontempluje podłogę, c) zaczyna histerycznie płakać. Z przewagą na c). I na nic zdaje się tłumaczenie, że ma się nie bać, że Kinia do niego mówi. Stwierdziliśmy ostatnio, że może lepszą metodą jest nie zwracanie  większej uwagi na jego dziwne zachowanie w tym momencie. Nie powiem że podziałało, bo przy płaczu i tak go przytulamy i zagadujemy, ale jest odrobinę lepiej. Może do szóstych urodzin z tego wyrośnie. 


   Mamy wesoło. A przed nami jeszcze ząbkowanie Kiniutka, więc luz. Ale grunt to pozytywne nastawienie, chociaż mnie szlag jasny chce czasem trafić nad tym jedzeniem. 

1 komentarz: